Długo mnie tu nie było. Ostatnio ciężki czas dla mnie, ale jakoś się zbieram. Choroba za chorobą, itd.
Nie bardzo mam siły na pisanie nowej notki, więc posłużę się już kiedyś zredagowanym przeze mnie tekstem "Włosowa historia", który miałam zamiar wysłać na jeden z blogów "włosowych".
Witajcie.
Czytając
tak wiele inspirujących włosowych historii coś naszło mnie, aby
opisać swoją niełatwą, włosową przygodę.
Jestem osobą z AZS, więc pielęgnacja moich włosów
to także droga przez mękę. Trudno dobrać kosmetyk, który by mnie
nie uczulał. Odrzucić muszę przede wszystkim wszelkie ziołowe
szampony tj. pokrzywa, rumianek itp., a wiadomo, że takie najlepsze są
dla naszych włosów.
Nauczyłam
się przez te lata, że czasem lepiej zapłacić więcej, niż szukać
pokrętnych, tanich dróg do zdrowych i pięknych włosów.
Jako
dziecko miałam od razu ciemne, mocne włosy- po mamusi. Jaśniały
mocno od słońca. Po latach dziwnych akcji, typu zabawa z bratem w
fryzjera, po podpalaniu włosów, te nadal nieźle się trzymały.
Po
prawej- brat bliźniak z blond anielskimi lokami.
Pierwsze
problemy pojawiły się gdy zaczęłam trenować pływanie. Codzienne
narażanie włosów na ok. 6h w chlorowanej wodzie, po treningu mycie
nieciekawymi szamponami, suszenie suszarką, wycieranie ręcznikiem,
nie używanie odżywek. Nastąpił moment, w którym długie do pasa
włosy ścięłam (na chłopaka) głównie dla wygody. Nie zaczęłam
jednak nadto o nie dbać.
Na
zdjęciu maźnięte czerwoną szamponetką.
Skończyłam
sportową szkołę, więc skończyło się tak mocne fatygowanie włosów,
jednak nawyki pozostały. Po paru latach ich stan prezentował się
tak:
Mocno
wypłowiałe i rozjaśnione, wręcz zszarzałe, przesuszone, z
koszmarnie rozdwojonymi końcówkami. Zaczął się czas
sięgania po pierwsze odżywki, wcześniej i później miałam za
sobą parę koloryzacji włosów szamponetkami na czerwono (inny
kolor się jakoś ich nie trzymał). Podstawową pielęgnacją były
dla mnie wtedy drogeryjne szampony i odżywki, najczęściej Pantene. Doraźnie sprawdzały się na moich włosach, poza tym, że mocno
obciążały włosy i powodowały łupież. O istnieniu masek nie
miałam pojęcia.
No
i zaczęło się. Przy dotychczasowym dbaniu/niedbaniu o włosy
postanowiłam na stałe zafarbować się na czarno. Ten kolor to
najlepsza życiowa decyzja. Wreszcie nie wyglądałam jak szara
mysza- brak wiedzy na temat pielęgnacji włosów to życiowa
porażka. Pierwsze starcia z farbą wyglądały całkiem nieźle. Włosy nabrały połysku i świeżości, niestety nie na długo...
Powyżej
włosy jeszcze w dobrej kondycji. Poniżej po pół roku farbowania.
Włosy
znacznie się osłabiły, znów stały się całkiem matowe. Końcówki
wołały o pomstę do nieba. Cały czas trzymałam się jak głupia
marki Pantene- bez komentarza. Nie suszyłam już włosów suszarką,
nigdy nie prostowałam, nie kręciłam. Stylizacja zawsze ograniczała
się do kucyków/koków/warkoczy. Dodatkowym czynnikiem negatywnym
był znacznie pogarszający się stan zdrowia. Używanie mocno
inwazyjnych leków, nadwrażliwość na większość składników
kosmetycznych. Skóra, włosy i paznokcie- masakra. W międzyczasie
zaczęłam też hobbystycznie pozować do zdjęć, a później bardziej
zawodowo- na warsztatach fotograficznych, w lookbokach, więc zaczęły
się domorosłe wizażystki, fryzjerki itp. Tak wyglądały moje włosy
w kolejnych latach męczarni.
To
był moment krytyczny- włosy łamały się w palcach, nie dało się
ich rozczesać. Miałam ich przeraźliwie mało, w dodatku były ultra cienkie ;/ Prawdopodobnie ostatnie zdjęcie tego nie oddaje,
ale to była porażka. Oklapłe, liche, mizerne. Do zdjęć były z reguły
faszerowane kosmetykami zwiększającymi objętość. Trochę za
późno zorientowałam się, że czas zacząć dbać o włosy. Już w
tym czasie eksperymentowałam po swojemu, próbowałam rad znajomych- jak widać z marnym skutkiem.
Potem
trafiłam na blog Anwen (http://www.anwen.pl/)- to było objawienie.
Kuracja trwała jakieś 8 miesięcy. Zaczęłam olejować włosy,
czytać składy kosmetyków do włosów, uważniej dobierać je do
swoich potrzeb. Zbawieniem okazała się wcierka Jantar i mgiełka
tej samej firmy, maska Biowaxu i olej Khadi. Zaczęłam też włączać
do diety suplementy witaminowe, jednak bardzo ostrożnie, bo z reguły źle
na nie reagowałam. Wysypki i te sprawy. Zmieniłam lekarzy,
przestałam się tak faszerować lekami. Momentami było groźnie,
ale nauczyłam się w pełni radzić sobie poprzez minimalizowanie
chemii. Tak wyglądały moje włosy po kuracji, podcinaniu końcówek
itd.
Włosy
wzmocniły się, zagęściły u nasady, na bieżąco pielęgnowane
ładnie lśniły i już się tak nie plątały. Niestety, efekt nie
był trwały. Wyjeżdżając na weekend nie mogłam zabrać ze sobą
zbyt wiele rzeczy, tym samym musiałam zostawić ulubione kosmetyki
do włosów. Po weekendzie włosy znów były przesuszone i się
plątały.
Ten
efekt pewnie prześladowałby mnie jeszcze długo, gdyby nie
drastyczna decyzja o ścięciu włosów. Z chęcią się z nimi
rozstałam, bo potrzebowałam zmian po ciężkich przejściach życiowych, a przy okazji zrobiłam coś dobrego dla nich. Gdy mąż
dowiedział się o moich planach, stwierdził, że nie może mnie
obcinać byle kto. Tak mocno przywiązał się do moich długich
włosów, że mało się nie popłakał jak wchodziliśmy do salonu
jego kumpla ze studiów. Tam doznałam olśnienia ;P Ów fryzjer, z
wykształcenia lekarz weterynarii (:D), okazał się być jednym z
najlepszych kolorystów L'oreal w Polsce, który szkoli najlepszych itd. Nieśmiało spytałam jak pielęgnować włosy, by nie
doprowadzić ich znów do kryzysowego stanu. Po przyjrzeniu się moim
włosom stwierdził, że tragedii nie ma (ha, kuracja poskutkowała!),
ale kiedy wysłuchał mojej historii złapał się za głowę.
Czego
się dowiedziałam? Po pierwsze: olej to zbawienie przy zniszczonych
włosach, ale mocno spiera kolor, a ja zawsze miałam z tym problem.
Polecił mi serię produktów, której do tej pory używam. O tym
zaraz. Zafarbował włosy w taki sposób, że przez 4 miesiące nie było
widać odrostów. Włosy ściął tak, że nawet mój luby przestał
jęczeć, że je obcinam. Wręcz był zachwycony! Od tego
momentu ani razu nie odwiedziłam fryzjera, a włosy wyglądają tak, jak
zaraz po takiej wizycie. Mimo tego, że są dłuższe, nadal idealnie
się układają. Wizyta "po znajomości" kosztowała nas
400 zł. Uważam to za najlepiej wydane pieniądze na moje włosy.
Cóż, wiadomo, że studentce się nie przelewa, więc wydatek, na
szczęście sprezentowany przez męża, nie obciążył mojej
kieszeni. Problemem natomiast okazał się zakup poleconych produktów
L'oreal'a. Raz, że są dostępne w nielicznych punktach sprzedaży (w
internecie też szału nie ma). Dwa- cena "trochę" mnie
przytłoczyła. Odżywka 750 ml to ok. 120zł/200zł (w internecie/w
sklepie), szampon 1,5l to ok. 130/250 zł, maska 500 ml 130/250 zł, mgiełka
nawilżająca 125 ml 60/100 zł.
Jak widać wydatek miazga. Szczęśliwym trafem jeden ze sklepów internetowych oferował i
nadal oferuje dość dobre promocje- cały zestaw wraz z przesyłką
kosztował mnie 240 zł. Kwota i tak duża jak na studencką kieszeń,
ale to drugi z tych wydatków, które uważam za najlepsze dla moich
włosów. W przeliczeniu na wydajność produktów wychodzi o dziwo
sporo taniej niż kosmetyki używane do poprzedniej kuracji.
Po
pierwsze- skuteczne. Nawet po 2 tygodniach stosowania
drogeryjnych-inwazyjnych- kosmetyków (butle za duże by zabrać na
wakacje) włosy cały czas wyglądają genialnie, więc 7miesięczny
okres stosowania produktów pomógł naprawdę odbudować włos, a
nie tylko utworzyć sztuczny efekt poprawy ich stanu. Z oleju mogłam
prawie całkowicie zrezygnować. Tym samym kolor mniej się spiera.
Po drugie- do tej pory mam zakupione w listopadzie butelki, zapas na
długi czas, jedynie mgiełkę dokupuję na bieżąco.
Poniżej
zdjęcia przed ścięciem i przed kuracją poleconą przez fryzjera,
oraz po ścięciu i po długim czasie stosowania.
Jak
widać obecnie włosy są niczym z reklamy szamponu. Mimo częstego
wiązania w kucyk nie łamią się, są lekkie, grube i rosną w
dobrym tempie, a rosnąć muszą, bo obiecałam przyszłemu mężowi je zapuścić,
choć nie to jest moim podstawowym celem. Jest nim dobry wygląd i
kondycja włosów. Najchętniej to znów bym je ścięła, ale...
obiecałam.
A teraz czas na sprzedanie najlepszej terapii dla
włosów. Niestety podobno po jej zakończeniu, trudno utrzymać efekt ;/
"Cud kuracja" to ciąża. Skończył się już pierwszy trymestr, włosy ruszyły w
zastraszającym tempie, jeszcze bardziej się wzmocniły i głowa
jeży się, aż śmiesznie, od nowych włosków, ok 5-10 cm długości. Aż
wstyd nosić kucyk ;ppp Bliscy nabijają się, że wyglądam jak
kogucik, albo jakby mnie prąd kopnął. Mnóstwo małych włosków ciągle pojawia się na powierzchni całej głowy. Tak samo paznokcie ruszyły, mimo
wiecznego fatygowania ich płynem do mycia naczyń i mnóstwem innej
chemii. Szpony się pomału robią kuloodporne. Także polecam paniom
;p
Moja obecna pielęgnacja włosów wygląda
tak:
Szampon
:
Włosy
myję najczęściej co 2 dzień, bywa rzadziej (przesuszona skóra
głowy>atopia), chyba, że miałam włosy pryskane jakimś
lakierem czy innym paskudztwem, ew. nagle włosy niespodziewanie mi
się przetłuszczają, każdy miewa gorsze dni. Szampon
L'Oreal Expert Absolut Repair
, jak się niekończąca butelka skończy, to będzie L'Oreal
Delicate Color (całą
serię zmienię na tę). Sporadycznie używam też Pharmaceris
H-KERATINEUM
(kiedyś była to podstawa pielęgnacji moich włosów). Obydwa polecam.
Śmiało zostawiam je wszystkie w domu podczas wyjazdów i korzystam z
próbek lub tych "hotelowych 2w1".
Odżywka
do spłukiwania :
L'Oreal
Expert Absolut Repair i
sporadycznie
Isana Połysk jedwabiu,
namiętnie używana przed L'oreal'em. Raczej po macoszemu traktuję
tego typu odżywki, nie ufam produktom które mają działać cuda, a
trzymam je na głowie tylko chwilę. To takie "dokarmianie rur"
wg mnie, choć pomiędzy maskami sprawdzają się jako utrzymanie jej
efektu i filtr przeciw przesuszaniu. Za to genialnie odżywka
sprawdza się na... moim psie xD Nie ma tylu kołtunów co kiedyś,
jednak w jego wypadku częste stosowanie byłoby szkodliwe. W
gratisie pięknisia zdjęcie wrzucę na samym końcu ;p
Maska
:
L'Oreal
Expert Absolut Repair ,
ojej! Mogłabym tu całą litanię na temat tej maski napisać-
zachwyca działaniem, zapachem, lekko woskowatą konsystencją, ani
trochę nie obciąża włosów, itd. <3 Stosowana mniej więcej
1-2 razy w tygodniu (choć bywa rzadziej). Na pewno nie częściej.
Zostawiam ją przeważnie od 5 min. do 2h, zależnie od tego ile mam czasu
(pracuję głównie w domu, a ostatnio generalnie się obijam i choruję, więc mogę siedzieć sobie z ręcznikiem
na głowie). Wcześniej Biowax z keratyną i jedwabiem- również
skuteczna maska, ale do obecnej się nie umywa. Po niej często
wyglądałam jak mokry spaniel przez ciężar, no i nie było mowy o
krótszym trzymaniu maski niż 30 min. Przy krótszych sesjach się
nie sprawdzała- trzeba było stosować ją częściej, bo efekt się
nie utrzymywał (co 2gie mycie włosów).
Odżywek
bez spłukiwania nie używam (alergia). Tak odżywione włosy gdy
spadają mi na twarz mocno ją podrażniają.
Mgiełka
:
Obecnie
nawilżająca mgiełka L'Oreal
Expert Intense Repair Hydra Repair Spray,
niegdyś Jantar
z wyciągiem bursztynu i filtrami UV.
Obydwie skutecznie nawilżają włosy, z tym, że ta Jantar ma mniej
przyjemny dla mnie zapach, włosy po niej są oklapłe i mocno się
przetłuszczają. Loreal również chroni przed promieniami uv,
dodatkowo delikatnie wygładza, pomaga stylizować włosy, pozwala na
kontrolowanie objętości włosów.
Wcierka
:
Niegdyś
Jantar, obecnie nie używam- za mocno podrażniała skórę głowy.
Olej
:
Kiedyś bardzo często, teraz okazyjnie, po tym jak np. wiem,
że czymś akurat mocno sfatygowałam włosy itp. Olej Khadi- na prawdę cudo, szczerze polecam jeśli ktoś nie farbuje włosów.
Inaczej szybkie spranie farby murowane. W tej chwili wracam do niego,
bo z racji ciąży farbować włosów nie powinnam, a więc troszkę po odżywiam je bardziej. Nieco odtrąca mnie jego zapach, ale po jakimś czasie
można się przyzwyczaić. Niegdyś na półce stał jeszcze olej
kokosowy, ale do włosów sprawdzał się jedynie poprawnie. Poprawnie
też działał jako natłuszczenie ciała po kąpieli, lecz w
kuchni królował.
Inne
zabiegi
:
Masaż
głowy ;P O tak! Masaż dobrą szczotką to podstawa pielęgnacji
skóry głowy i przyzwoitego relaksu. Na co dzień podczas czesania
poświęcam na to trochę czasu (ulubiona szczotka to niezastąpiony
Tangle
Teezer-
na psie też się sprawdza ;PPP ). A od święta do masażu, już
nie szczotką, angażuję lubego.
Poza tym: nie suszę włosów
suszarką, nie stosuję kosmetyków do stylizacji włosów, nie
prostuję itd Chyba, że akurat zdjęcia tego wymagają, ale wtedy
tłukę do głowy ichniejszym fryzjerom, żeby się zlitowali i dali
więcej wsuwek, gumek niż lakieru/żelu. Prostować nie muszą, a po
ścięciu włosów lokować nie ma czego.
Dlaczego
używam całej serii L'Oreal
Expert Absolut Repair
zamiast tylko maski, skoro ona daje największy efekt? Cóż- wszelkie
kosmetyczne serie mają to do siebie, że dopiero stosowane razem
dają pełnię efektu, a składniki aktywują się nawzajem i
uzupełniają.
To by było na tyle z moją włosową
przeprawą. Cieszę się, że nie muszę już eksperymentować, bo
skutki tego były opłakane. Wreszcie znalazłam sprawdzone
produkty.
Na koniec obiecane zdjęcie mojej pociechy,
utrapienia włosowego. Majki: